20.05.2006 :: 22:12
Ilu jest takich na świecie, których wypadałoby zamknąć w złotej klatce, zamknąć ją na co najmniej dziesięć kłódek i połknąć klucz by nigdy się nie wydostali? Są zarówno źli jak i dobrzy. Uzależniający, chcę na nich patrzeć, chcę mieć ich zawsze i tylko dla siebie. Okrutne. Egoistyczne. Ale jakże prawdziwe. Po tygodniu spędzonym na straszliwych mękach - wracam by spisać kolejną serię moich chorych myśli. Ni mniej ni więcej, czuję, że nadeszła właściwa pora by podsumować ostatnie wydarzenia. Mamy już prawie połowę roku. Czas upływa szybciej niż powinien, ale tak jest zawsze, gdy potrzebujemy uzupełnić kilka naszych klatek. Chcemy... już nigdy nie wypuścić ich mieszkańców. Niech grają tylko dla nas. Niech swoją obecnością sprawią, że to my poczujemy się lepiej. Jakie to...przerażające. Piękne i cudowne zarazem. Czyżby do reszty ogarniało mnie szaleństwo? Szaleństwo kolejnych dni, które nakładają się na siebie tworząc mozaikę myśli, wspomnień, odczuć. Cały ten kram po prostu mnie przytłacza, dlatego załatwiłam sobie klatki. Wiecie czym one są?... Jeśli nie potrafisz poradzić sobie ze swoim własnym pojmowaniem, ze swoimi własnymi obsesjami i miłościami - one ci pomogą. Są bez wątpienia najlepszym wybawieniem bo tak naprawdę nie kosztują nic... wymagają tylko odrobiny wyobraźni. Dosłownie szczypty. Te małe, złote więzienia - z niewielkimi kluczykami, tak drobnymi, że można je połknąć bez uszczerbku na zdrowiu... pozwolą ci na samodzielne decyzje. Możesz uwolnić jedno marzenie, dodać drugie. Wbrew obiegowej opinii - wszystko jest możliwe, a ta dziecinna podróż umysłu daje takie, a nie inne sposoby na wyeliminowanie z naszego życia tego co niepotrzebne, a zachowanie w nim tego co kochamy. Proste? Sądzę, że jak najbardziej. Nie boję się ani jednego powtórzenia. Nie straszne mi żadne błędy gramatyczne. Zastanawiam się co w ogóle mogłoby sprawić, że zadrżę. Pewnie jest kilka takich rzeczy na świecie. Pewnie są ich dziesiątki, sądząc po ogromie tego ziemskiego padołu. Zaczynam rozmyślać poważnie nad porzuceniem tego wszystkiego. Nad porzuceniem swoich złych doświadczeń i rozpoczęciem czegoś nowego. Ot, żeby było ciekawiej! Staram się. Naprawdę. Zatopiona w muzyce, w swoich wyobrażaniach idealnej przyszłości i bajkowych ideałach, które istnieją, ale są dalej ode mnie niż kiedykolwiek. I kiedy tak układam sobie w głowie wizje czarnego mostu po którym chodzę, który w każdej chwili może runąć do lodowatej, mrocznej wody... chcę mi się krzyczeć: *Odpieprzcie się wszyscy! Zostawcie mnie!*. Ale nie krzyknę. Boli mnie gardło. Most chwieje się w podmuchach wiatru, czasem dochodzą tu jakieś miłe dźwięki. Raz czy dwa zza chmur wyjrzały słoneczne promienie. Ale zawsze jest zimno. Bardzo zimno. Mijają mnie jakieś cienie. Naliczyłam się dwudziestu wyraźnie zarysowanych sylwetek. Rozpoznaje kto to. I lepiej mi, gdy na nich patrzę. Przyglądam się... i zaraz cała zagadka jest jasna - są w klatkach. W moich bogato zdobionych, złotych klatkach. I biegnę do nich z gorzką świadomością, że są przy mnie tylko dlatego, że to JA tego chcę... Jeżeli ich wypuszczę - będę całkowicie sama. Bo kto zechce mnie wysłuchać? Kto zechce zrobić dla mnie coś całkowicie bezinteresownego? Odpowiada głucha cisza. Kilka desek z mostu spadło w dół. Strach pomyśleć co by było, gdybym ja podążyła ich szlakiem. A były tylko krok ode mnie. Ucieknę, a ludzie w klatkach, niczym przywiązane na smyczach zwierzęta muszą podążać za mną. Czemu tak się dzieje? Ja tego nie robię naumyślnie! Niekiedy bardzo pragnę mieć kogoś jedynie dla siebie, ale to nieprawda, że wszystko to jest moją winą... Nie. Nie będę się obwiniać bo to do niczego nie prowadzi. Poza tym za każdym razem, gdy to robię - kilka tych nieszczęsnych desek (co raz bliżej mnie) spada w otchłań, na samo dno... by nigdy nie wrócić. A ci uwielbiani, wciąż spoglądają na mnie, niby chcą dla mnie tworzyć - grać, rozmawiać ze mną, albo po prostu obdarować mnie uprzejmym, przyjacielskim uśmiechem... Przespaceruję się jeszcze. Poukładam sobie to wszystko. Zachowanie zdrowego rozsądku w zaistniałej sytuacji graniczy z cudem. Sama wokół siebie wytwarzam specyficzną atmosferę, która potęguję moje poczucie braku zaangażowania w cokolwiek. Bo przecież jestem dziesięć razy dziwniejsza od innych. Tak? Nie? To mnie przytłacza. Dajcie mi pistolet to się zastrzelę. Za pięć minut kończy się świat. Z głośników sączy się *If*, a ja sama nie wiem co mam robić, na co patrzeć... i jak zmusić te cholerne palce by wystukały jeszcze choć kilka słów... Cały dzień spełzł mi na bezsensownym siedzeniu w jednym miejscu i wyobrażaniu sobie strachu. Bardzo mnie to stresuje. Bardzo mnie dobija. I bardzo ogranicza moje uczucia. Zaczynam poważnie, a finisz to już użalanie się nad sobą. Ach. Nie wspominając o mdłym rozwinięciu tematu - to było jednak za bardzo osobiste. Czemu nie piszę o bardziej przyziemnych sprawach? Chyba... najwyzczajniej w świecie... takie błahostki przestały mnie interesować. Pozdrawiam serdecznie - Kwiat Ps. Chcę Cię zamknąć w klatce, John. Chcę cię zamknąć i nie dosyć, że połknąć do niej kluczyk... to jeszcze uprzednio zmasakrować go młotkiem by nie nadawał się do użytku...