23.05.2006 :: 20:40
Od czegokolwiek bym nie zaczęła - wiem jedno. Nie macie przed sobą normalnej, oczekiwanej relacji z życia Ewy K. Prawdopodobnie nigdy takiej nie zarejestrujecie. Jeśli chcecie czytać o czymś zwykłym, bezbarwnym - poszukajcie innych blogów. Ale nie korzystajcie raczej z tych, które mam w linkach bo na pewno zwykłości i normalności nie uświadczycie. Rozumiemy się? Sporo się zmieniło. Zmiany są bardzo dobre, choć zauważam to dość późno, prawda? Mój całkowity brak zaangażowania w sprawy przyziemne... i już wiem, że zaraz objawi się moja lubość do chaotycznego pisania. Liczę na was. Opamiętajcie się i już teraz skończcie czytać. Moja anormalność może się wam udzielić. Zawsze istnieje takie ryzyko. Ostrzegam na poważnie. Szczerze, z całego serca. Ale jeśli macie dość odwagi... Spójrzcie uważnie na tytuł mojego bloga. Co widzicie? Ostatnimi czasy przewijało się tam wiele różnych myśli. *I got a wiring loose inside my head*, co w dosłownym tłumaczeniu znaczy *Mam awarię zasilania w swojej głowie*. Było trafnie, ale tylko w okresie wczesno-wiosennym kiedy to mój umysł działa co najwyżej poprawnie. Teraz jest inaczej... ale zanim przejdziemy do definicji prostego wyrażenia *Can*t Stop!!!*... przypominam o prostym tytule *A tiny storm in your Teacup!*. Jak mam się wytłumaczyć? Jak, pytam? Słowo *storm* było jak najbardziej na miejscu. Strona ewoluowała w ciągu zaledwie dwóch dni, aż do obecnego stanu. Dziękuję za to swojej koleżance, która napisała pierwotny HTML. Tamtego szablonu jednak już tu nie zobaczymy, przygotowana aktualnie wersja jest już całkowicie wykonana przeze mnie. Pragnę pogratulować sama sobie. Widniejący w tej chwili tytuł głosi: *Can*t Stop!!!*. *Nie mogę się zatrzymać!!!*. Ale czy chcę się zatrzymywać? Stanowczo - nie! Znowu doznałam silnej inspiracji za sprawą Red Hot Chili Peppers, gdyż jest to nazwa jednej z ich piosenek, jednej z moich ulubionych. Zastanawiam się poważnie czy naprawdę istnieje jakiś poważny powód dla którego ich słucham... Nie. Nie ma takiego. Po prostu dają mi siłę. Pozytywną energię. Czuję się 10 razy lepiej, gdy z głośników sączy się *Stadium Arcadium* niż, gdy pozostaje w ciszy... sama... bez nikogo... Zdaję sobie sprawę z tego, że większość wcale nie akceptuje moich pasji. I to nie dlatego, że moja ulubiona muzyka, filmy czy cokolwiek innego, im się nie podoba. Nie. Po prostu dlatego, że zawsze zamęczam ich paplaniną na temat tego co MI najbliższe. W ten sposób straciłam i wciąż tracę ludzi na których mi zależy (zależało). I... ja o tym wiem. Ale nie chcę się poprawić. No ba. Nie staram się nawet. Uderzyła we mnie pewna nieznana dotąd moc, gdy obejrzałam clip do *Can*t Stop*. Przypomniałam sobie kilka poprzednich lat z mojego życia... jakie były? To zabawne, ale chyba właśnie takie szalone. Nie wyglądało to może tak jak wizja przedstawiona na teledysku, ale miało swój rodzaj magii. Brakuje mi tych czasów. Brakuje mi ich tak bardzo, że na pewno nie potraficie sobie tego wyobrazić. Mogłabym teraz rozżalić się nad swoim złym losem, ale nie zrobię tego bo właśnie słucham *Dani California*, a przy tej piosence nie sposób płakać. Ktoś bardzo mądry powiedział, że Muzyka jest jego sposobem na życie. Czemu nie posłuchałam wtedy Hrabiego? Czemu nie wybrałam tej samej ścieżki... od razu? Nie mam pojęcia. Ale z biegiem dni przekonuje się, że tak musiało być. Sama miałam dość do tego, że to co liczy się najbardziej to uczucia, a Muzyka to właśnie są uczucia. Piękne. Złe. Smutne. Przygnębiające. Zabawne. Wzruszające. Cudowne. Abstrakcyjne. Szalone... Pewny rodzaj natchnienia. Wiedząc, że nie tylko moja psychika cierpi, z uśmiechem na twarzy oglądam kolejnej sekundy teledysku. Dziwny - myślę. Wspaniały - myślę. Energetyzujący - myślę. A w ostatczenym rozrachunku nie myślę już absolutnie o niczym... Słyszę tylko szarpanie strun, perkusję i głos wokalisty. I w tym stanie pozostanę. Nie budźcie mnie. Odejdźcie na razie. Tylko na chwilę... ja za moment się uspokoję. Jak mogłam wcześniej nie trafić na coś co tak idealnie odzwierciedlającego moją złożoną osobowość? Nie mam pojęcia. Przeraża mnie lekko moja niewiedza. Ile jeszcze rzeczy pozostaje do odkrycia? Ile czeka tylko na to by ktoś się nimi pozachwycał tak jak ja w tym momencie zachwycam się *Can*t Stop*? Nie znam odpowiedzi. Ale chcę je poznać i przysięgam przed samą sobą - poznam. Mój mąż wylądował w koszu na śmieci. Flea z flamastrami w nosie. Anthony przebrany za namiot. Chad udaje wieszak. Z powodzeniem. Tak... to dziwne. Dlaczego wcześniej nie wpadłam na coś tak genialnego? Dlaczego tak doskonale rozumiem powody artystów w tej akurat piosence, w tym clipie? Ile jeszcze będzie tych durnych pytań?! A może jednak ugryźć to z tej strony. A może z tej? Nie mam pojęcia od czego konkretnego zacząć. Nie omawiam w tym momencie żadnego problemu. Prawdę powiedziawszy w powyższej notce krążę od tematu mojego dziwnego zachowania, poprzez miłość do Muzyki i jej wyrażenie uczuć, aż po krótkie wnioski z clipu Red Hotów, który mnie olśnił i powalił na kolana. To tyle jeśli chodzi o podsumowanie. Ej. Moment. A to miał być przecież początek! Jezu. Gubię się. Motam. Mącę... Zastanawia mnie jedno. Czemu nigdy nie mogę uporządkować swojej plątaniny obrazów w jeden. I go opublikować. Wiecie co to by było? Akt. Ale czyj? Aaa. Nie napiszę. Ale nawet osobnicy, którzy znają mnie na wylot byliby zdziwieni. Dziękuję pięknie za transmisję, Mike. Absurd. Absurdalny koniec któregoś z kolei akapitu. I to wywołuje ciarki na mojej skórze. A prócz tego widok mojego męża w śmietniku... Jest zarazem prześmiesznym, wesołym mężczyzną... a poniekąd poważnym i wrażliwym facetem, który nie boi się własnego cienia. I śpiewa. Sklonowany śpiewa w śmietniku. Boże... co tu tak ciemno? Kto zgasił światło?! Przyznać się!!! Zaśmiałam się w głos i już mi trochę lepiej. Wszelkie uśmiechy, uśmieszki i śmiechy pomagają przetrwać, wiecie? Bo ja jestem nienormalna, ale na pewno nie zatracona w swojej artystycznej powadze. Koniec. Koniec. Koniec. Zaczynam straszliwie się rozpisywać... zaczynam wyzywać siebie. Gdzie widać tę *artystyczną powagę*?... Na koniec wyjątko efektownie - załamuje się. Lubię się załamywać bo podnoszenie się jest takie przyjemne. I tak zabawnie strzyka przy tym kręgosłup. Pozdrawiam serdecznie - Kwiat Ps. Odrobinę powyżej - cztery sympatyczne screeny przedstawiające, po kolei: Anthony*ego, Flea, mojego męża (Johna Frusciante) w potrójnej wersji i jeszcze raz Antka. Szczerze wątpię czy kogokolwiek zachęciłam do zapoznania się z tym teledyskiem, ale na wszelkiego, podaje link: *Can*t Stop* Red Hot Chili Peppers Pps. To już naprawdę koniec. Ppps. Nie płaczcie. Pppps. Bo widzicie...w życiu każdego człowieka przychodzi moment, w którym należy podjąć ważną, strategiczną decyzję. Więc ja to robię i idę się wykąpać...