02.06.2006 :: 21:29
Moja przerażająca moc, a raczej jej brak to oznaka zbliżającego się czasu wolnego od tortur. Czy tak czy siak, z weną czy bez niej - mam się czym cieszyć. I proszę bardzo - nie cieszę się wcale. Opuszczona, prawie, że zdołowana, przez nikogo niekochana. Może prócz siebie. Ale nie. Spokojnie. Znowu muszę zaprzeczyć waszym myślom - jeszcze nie rzucam się z mostu, jeszcze nie podcinam sobie żył pod nim. To taka drobna aluzja do mojej ulubionej piosenki. Wtajemniczeni, rzecz jasna - wiedzą, o jaki tekst chodzi. Mając w głowie mętlik, słuchając jamu Hillela Slovaka i Michalea Balzary*ego, dobijam się po raz setny pochłaniając na raz trzy opakowania popcornu. Nie wiem, czemu, ale wzruszyłam się na filmie. Nie wiem, czemu, ale zainspirował mnie on do napisania tej notki. Czy mój blog jest natchniony? Ach, ile jeszcze razy to napiszę? To znaczy... nigdy dosłownie, ale zawsze gdzieś przemycę swoje życiowe mądrości, w które - nawiasem mówiąc - jestem wręcz uboga. Ale kiedy uda mi się jakąś z tych cennych rad zdobyć - natychmiast ją wykorzystuje. Mając na uwadze wydarzenia dzisiejszej nocy (proszę sobie niczego nie myśleć!) zastanawiam się nad sensem swojego istnienia TUTAJ. Czemu w tym samym czasie nie mogę znaleźć się w pięciu miejscach równocześnie skoro ja tego chcę?! Przecież wszystko, co powiem JA jest najważniejsze!... Ech... Wypadałoby mnie trzepnąć zdrowo po łbie, prawda? Mój Hrabia, źródło wszelkich aspiracji, ambicji, inspiracji i życiowej melancholii, przeżywa dziś dzień, co najmniej bardzo ciężki. Obserwując go mam wrażenie, że cały ten świat go osłabia. I łączę się w bólu. Spadam z fotela na podłogę. Ładna otoczka w postaci kałuży krwi zrobionej z ketchupu. Podłoga jest przyjemna. Przyjemniej na niej leżeć niż stać czy siedzieć, wiecie? Cała drży pod wpływem ogłuszającej muzyki, ale ja się tym wcale nie przejmuje. Przypominam sobie scenę, gdy mój bohater upada na kolana ze strzałami tkwiącymi z piersi. Mamrocze. Uśmiecha się. Krwawi. A co na to ja? Oczywiście - nic. Nigdy nie ruszały mnie tego typu zabawy. Nudzę się, od niechcenia obgryzam paznokcie. Zresztą nie omieszkam też podrapać się po nosie, co ostatnio stało się moim nałogiem. Zwykli ludzie w nosie dłubią, ja natomiast darowałam sobie intrygujące zapewne poznanie jego wewnętrznej budowy i zadowalam się zwyczajnym, ludzkim odruchem, jakim jest drapanie jego zewnętrznej obudowy. Och, jak ja pięknie i obrazowo potrafię wszystko opisać. Jestem mistrzynią. Komplementy wobec siebie? Czemu nie? To przecież przyjemne, gdy coś miłego mówi ci najinteligentniejsza osoba na tym ziemskim padole. Prawda, że ja wręcz kocham zwrot *ziemski padół*? Najwyraźniej... Ale powróćmy do tematu. Podłoga po paru minutach zaczyna się robić za twarda, odrobinę niewygodnie. Ale ja jestem silna. Wytrzymam. Nigdy nie użalam się nad sobą. Nie wolno tego robić, to oznaka słabości, a tą trzeba zachować na ostatnią chwilę... litością naszych wrogów musimy się delektować bo nigdy nie wiemy kiedy przyjdzie moment odegrania się. Mój bliski przyjaciel, który nie wie nawet o istnieniu tego bloga, spisał kiedyś na naszym słynnym komunikatorze internetowym, następujące słowa: *Ewa, czuję krew na języku. Nie ma złego smaku. Prawdę powiedziawszy - smakuje nawet lepiej niż pieprzone piwo i popcorn... Ewa. Czy ze mną jest coś nie tak? Czy kiedy mówię o krwi naprawdę czuję jej miedziany smak? A może to resztki prażonej kukurydzy? Ewa. Proszę cię... Odpowiedz mi czy ty mnie jeszcze, tak po przyjacielsku... Kochasz?*. Odpowiedziałam oczywiście. Kocham jak najbardziej, bo jak nie kochać człowieka, który deklaruje się jako nasz przyjaciel i oprócz tego daje tak wspaniałe powody do rozmyślań. Jego krew sprawiła, że napisałam swój najbardziej makabryczny wiersz w życiu zaczynający się od słów *Psychopata radosny, spisał swój wiersz miłosny...*. Być może niektórzy z was go znają. Większość nie. Dziękuję. Od chłodu tej podłogi zaczyna mnie boleć głowa. Zabawne. Hrabia cierpi właśnie na podobną przypadłość. Ja naprawdę leżę i boleśnie znoszę brak komfortu. Ale przecież czasem trzeba się potorturować. Jak to śpiewa Anthony K. *Torture me, please - torture me...*. O tak Anthony, kogo, jak kogo, ale ciebie chętnie bym potorturowała. Po zbytnich wariactwach w domu Dominiki T. czuję się wykończona, ale to jeszcze nie koniec doby. Zamierzam jeszcze obejrzeć mój najlepszy horror, film mojego dzieciństwa (*Nightmare from Elm Street*). Dogma twierdzi, że nie obejrzy. Ja wytrzymam i podelektuje się widokiem ofiar tak cudownie ginących z równie pięknych rąk Freddy*ego. Ach. Co to będzie za noc!!! Panna Dominika T., wykorzystując całą swoją bujną wyobraźnię rozbawiła mnie dziś wizją swojego pobytu na koncercie RHCP. Nie chcę wnikać w szczegóły, ale z jej opowieści wynika między innymi, że wśród wszystkich innych atrakcji, podpaliłam włosy Johna Frusciante (zapalniczką). Był też przypadek rasowo polskiej piosenki i pomysłowych koszulek. I były fikołki, przy których ucierpiał mój kręgosłup. I pizza, którą wspominam z żalem. Zbyt szybko się skończyła. I niezdrowa coca-cola. I *Freakly Styley*. I obraz wspaniałego 23 sierpnia 2003 roku. Podniosłam swoje zwłoki z podłogi. Sięgnełam do szafy po latarkę, wyobraziłam sobie nieszczęsny garnitur z ludzkiej skóry (własność Eddiego Geina, przyp.), ale ku mojej wielkiej radości - nie znalazłam go. Ciemno. Ogólnie rzecz biorąc to moje jedyne sensowne spostrzeżenie dzisiejszego dnia. Jak zwykle chrzanię głupoty, jak zwykle sama siebie pogrążam, ale przestało mnie to już obchodzić... long, long, long, long time ago. Chciałabym dodać: before the wind before the snow. A potem jeszcze: Lived a man lived a man - I know. Iiii... Lived a freak of nature - named Sir Psycho. Tak chciałabym to wszystko napisać, ale nie napiszę, bo cały tekst jest gorszący i wrażliwi mogliby go źle odebrać. Czy wspominałam już o potwornym bólu głowy? Pozdrawiam - Kwiat Ps. Sir Psycho Sexy THAT IS ME! Sometimes I find I need to scream! Ps. Bla bla bla (poszukajcie sami tego tekstu) Pss. Bla bla bla x2 Psss. Turned a cherry pie right into JAM!!!