04.07.2006 :: 03:10
Po raz któryś z kolei uznałam, że użalanie się nad sobą - rzecz towarzysząca codzień mojej egzystencji - jest fair wobec społeczeństwa i nie mam zamiaru z tym kończyć. Tym samym, zamierzam radykalnie zmienić sposób patrzenia na świat. Zrzucę wreszcie te szkła koloru pomarańczy, momentalnie potwierdzę swoją teze: Tak jest! To ja pesymistka. Marnie. Marnie. Tylko to przychodzi mi do głowy, gdy myślę o minionych dniach. Przede wszystkim - dopadło mnie potworne zmęczenie. Czuję się zrujnowana zarówno fizycznie jak i psychicznie. Plecy obolałe od nadmiaru promieni UV, oczy przemęczone po bezsennych nocach, paznokcie poobgryzane z nerw i przydługa grzywka. Koszmar jak się patrzy. Nie mogę narzekać na aspekt kulinarny swojego żywota. Dzisiejszy grill w towarzystwie rodziny bliższej i dalszej (zza płotu) uświadomił mi pojęcie braterstwa. Wzruszyłam się do łez, gdy na moim talerzu wylądowała spalona prawie na węgiel kiełbaska. Powtarzałam Hrabiemu: *Nie umiesz przyrządzić tego mięsa, więc nie tykaj!!!*. Ale on jak zwykle swoje. Za to musztarda z chrzanem była znakomita. Odetchnęłam. Raz. Potem drugi. Potrzebuję jakiegoś silnego kopa energii, który postawi mnie na nogi. Zastanawia mnie czy to w ogóle możliwe w zaistniałej sytuacji, kiedy nadal odczuwam silne uzależnienie od swoich największych pasji. Aaaaaauuu... próbuje poprawić się na fotelu, skóra na plecach po prostu pali żywym ogniem! Czy ja umrę?! Spoglądam przez okno i chodź nie widzę niczego, ciemno tam jak w... nie ważne w czym. Jest po prostu bardzo ciemno. Dochodzę powoli do wniosku, że świat jest plastikowy. Dzięki Anajulii wiem, że spotkam tu nie jednego Anioła. Dzięki Hyclowi zaznajamiam się z pojęciem zdrowej ironii. Moje czarne myśli odpływają - hen - daleko. Ale świat JEST plastikowy. I brudny. Nie zakurzony czy oblany grubą warstwą kwasu chlebowego... raczej skażony materializmem, egoizmem, chamstwem... czegokolwiek innego bym nie wymieniła - mam rację. Wiem, że mam rację. Przez długą linię pieprzonego Czasu przeciskają się setki takich geniuszy jak ja. Jeden na milion może wykorzystać swoje zdolności. Mi się uda. Jestem przekonana o swoim prawie do niezwykłości. Obok stoi butelka coca-coli. Moja słabość już od dawien dawna. Nie wiem czy powstrzymam się przed sięgnięciem po nią. Prawda jest bolesna - myłam zęby i zniweczę ich nieskazitelną biel jeśli dam upust swojej żądzy. Ach! Jakże drapieżnie to zabrzmiało. Nie mam siły by kontynuować. Słucham *Repeating*. Orgazm. Tym razem protestuje moja głowa. Eksplozja i natłok niepożądanych myśli zwyczajnie mnie dobija. Nie chciałam by jakieś przyziemne istoty wkradły się do mojego serca i umysłu, ale najwyraźniej przejechałam się w swoich obliczeniach i to nie jednokrotnie... Tylko, że On naprawdę jest Aniołem. Wystarczy zerknąć w Jego oczy. Nie przypatrywać się, nie doszukiwać nie wiadomo czego... Tylko wierzyć, że kiedyś będzie wystarczyło pojedyncze spojrzenie by zaznać prawdziwego objawienia. Bzdury. To są bzdury, w które wierzę. Szczerze ci dziękuję, Abberline, choć może ci się to wydać głupie, dziecinne... Moje szare komórki funkcjonują, więc postaram się pociągnąć swoją wene w jak najdalsze ostępy edytora. Straszliwe bóle ustąpiły, przed moimi zielonymi źrenicami przejaśniało. Czuję, że znów mogę oddychać, a nie tylko dziko charczeć na pół leżąco - oparta o klawiaturę, z bezwładnymi kończynami zlokalizowanymi w różnych niezidentyfikowanych miejscach. No bomba. Ciiii. Replay. *Repeating*. Orgazm wtórny. Czarne opakowanie chipsów (ostre chili - a jakże!) jeszcze stara się mnie skusić, ale nie! Powstrzymam się. Próbowałam napisać kolejną piosenkę, ale natchnienie na tę formę twórczości prysło niczym bańka mydlana. Pozostała tylko robiące mi wodę z mózgu *Repeating* Johna... I co ja mam biedna począć? Martwią mnie statystyki, o których dowiedziałam się od Dogmy T. Martwi mnie przyszłość - szeroko i głęboko pojęta. Martwi mnie moja wyjątkowo poważna miłość do Johna Frusciante. Martwią mnie mecze pół finału mistrzostw świata w piłce nożnej. Martwi mnie moja bezkrytyczność. Martwią mnie zielone groszki na spódnicy sąsiadki. Martwi mnie smog nad Warszawą. Martwi mnie zbyt kusząca ilość oszczędności w mojej tajnej skrytce. Martwią mnie zmasakrowane paznokcie. Martwi mnie komar, który właśnie ukąsił mnie w kolano. Martwią mnie złośliwi faceci koszący trawę o 5 rano. Martwi mnie mój brak pomysłów na przygotowanie sobie porządnego posiłku. I w końcu jestem w stanie przyznać - martwię się wszystkim po trochu. Kocham świat i życie. I Johna Frusciante. Pozdrawiam - Kwiat Ps. Najprawdziszy Anioł.