12.07.2006 :: 17:13
Ubrana dziś inaczej niż zazwyczaj, zasiadam przed monitorem swojego komputera w nadziei, że coś natchnie mnie do dalszej egzystecnji. Mam marne pojęcie na temat tego co właściwie tu robię. Okno jest otwarte na oścież, żar wlewa się do mojego pokoju. Zaraz umrę. A jak nie umrę to pójdę z całą pewnością pod prysznic. Rytuałem stało się pięć kąpieli w ciągu dnia. Nie mogę wytrzymać w takim upale! To co się dzieje to istna katastrofa! Chwila... czy ja się użalam? Do czego to doszło! I wszystko przez pogodę, kto by pomyślał? Technicznie rzecz biorąc - winić nie mogę nikogo. Tych na górze nawet już nie pytam co chcą nam zrobić. Pewnie myślą, że nas załatwią jak podkręcą te swoje pieprzone, kosmiczne kaloryfery na maksimum. Oj, wypraszam sobie, proszę państwa! Ja przetrwam - nie ma co do tego wątpliwości. Weekend minął mi w towarzystwie nader dziwnym. Leather face, przeróżne Efekty Motyla. Pobiłam rekord i przez dziesięć dni piłam tylko wodę. Zdałam sobie sprawę, że odżywianie się jest rzeczą ważną, dopiero po czterech dniach, kiedy zdychałam z pragnienia na podłodzę. Oczywiście przy *Going Inside*. Jakieś srebrne światełka mi się przed oczyma przesuwają. To nie wróży dobrze. Jak tak dalej pójdzie - zgasną i co wtedy? Zostanę sama... Panowie na górze widocznie nie respektują moich ostrzeżeń. Z głośników sączy się *The First Season*, a ja mam ochotę odpłynąć. Zresztą jak zawsze, bo przecież odprężenie uderza człowieka bardziej niż zmęczenie... i potem jak ta kupka prochu strzelniczego, dryfujemy sobie w dal. Miłe, ale na dłuższą mete naprawdę przygnębia. Ostatnio do mojej głowy nie docierają żadne, względnie ciekawe informacje. Stąd też zastój wszelkiej pracy twórczej. Dziś jednak zrobię wyjątek... *Wind up Space* ... Zrobię wyjątek i rach-ciach... powstanie coś z niczego. Dzieło stworzone pod wpływem muzyki, radości mojego życia. Nigdy. Powtarzam - NIGDY. Nie rozumiałam, a teraz jak najbardziej rozumiem. Drzewo za oknem chyba się na mnie patrzy. Ma oczy, wielkie i piwne, skryte między liśćmi. Moje nienaruszone dotychczas ego potrzebuje wsparcia... zamykam się w szklanej tym razem klatce i oświadczam uroczyście, że pragnę pomocy. Skądkolwiek! Mam gitarę. Gram na niej tylko w wyobraźni. Zastanawiałam się dziś nad tym czy powinnam dogłębniej przeanalizować wnioski płynące z tego co wy, Ziemianie, nazywacie codziennością. Może i tak. Minęło już kilka dni od mojej wizyty u babci. Cały ten czas, który mogłam spędzić na rozmowie z bliskimi i zajadaniu się domowym ciastem, przesiedziałam na balkonie ze słuchawkami na uszach. Dochodzę nagle do prostej prawdy. Przypomniało mi się ile wydałam w ciągu trwania jednego, banalnego tygodnia. Przygryzłam wargę i spojrzałam w niebo by prosić o przebaczenie. Uniwersum, łaski. Wtedy też uznałam, że Warszawa jest miastem pretekstów. Spoglądasz na pierwszą lepszą wystawę i już wiesz, że chcesz tę książkę/płytę/gazetę/sukienkę/buty. Cokolwiek... Nie da się obojętnie przejść koło tego czego pożądamy sercem i duszą, prawda? Później moje rozmyślanie powędrowałe w sfery eteryczne i nie jestem pewna czy zdawanie relacji z tych wydarzeń ma jakikolwiek sens. Mogę wam rzec, że przyswoiłam sobie pewne stwierdzenie dotyczące Johna Frusciante. *No i co z tego, kurwa, że ćpa? To geniusz, jemu wolno.*. Znów popatrzyłam w błękitne sklepienie nade mną, bo inaczej się nie da. Czy to jest usprawiedliwienie? A może już tylko fascynacja, starająca się nieudolnie wyjaśnić błędy obiektu fantazji i inspiracji? Nigdy pewnie nie dowiem się jak jest... Wiem sama, że takie dociekanie nie ma najmniejszego sensu. Przynajmniej ja uchodzę za osobę, która się tym brzydzi. Po prostu nie wiem czy tak można podsumować narkotykowe ciągi artysty. Prawdziwego artysty. Ważne, że on sam sobie wybaczył lata słabości... A później zaświtało mi w głowie. Wspomnienie jasno oświetlonej polanki za domem babci mojej kuzynki. Przede mną las, cisza i świeże powietrze. Doskonałe warunki do poddania się luźnej, niezobowiązującej medytacji. Problem w tym, że nie mogłam otworzyć oczu. Nie mogłam... *Dasz radę. Policz do stu i uchyl powieki. Dalej sobie poradzisz* - usłyszałam głos Uniwersum. Tak też zrobiłam i poskutkowało. Chwyciłam za telefon, gdzie przechowuje swoje pierwszorzędne notatki i zapisałam bardzo prymitywną, a jednak realną myśl: *Nie dokonam niczego, jeśli nie postawię sobie jasnego celu i nie powiem: Dam radę!*. Wiem... dziecinne. Ale taka jest prawda. Miałam moment, kiedy chciałam się poddać. Rzucić wszystko w cholerę i powiedzieć sobie: *Dość!*. Ale nie zrobiłam tego z uwagi na... swoje zdrowie psychiczne. Wszelkie uzależnienia. I cele. Pragnę tylko spokoju i miejsca do pracy. Wspominałam o tym? Pewnie tak. Czego jeszcze nie napisałam na tym blog? Przelałam w niego całe swoje zdolności pojmowania rzeczy dziwnych i normalnych. Wszelkie cienie i blizny. Komplet moich zalet i wad. Konkretne przemyślenia na tematy tak różne jak tylko można to sobie wyobrazić... Aż w końcu zostałam sama, zupełnie ogołocona ze swoich kosztowności. Bo to jest dla mnie cenne. To co tu zapisuje... Nie potrafię wam jasno oświadczyć ile jeszcze zamierzam prowadzić tą stronę. Być może kilka lat. Może ta notka jest ostatnią... To jak potoczy się los, jest dla mnie wielką, ogromną niewiadomą... I tak jest w każdej dziedzinie. Pamiętam jeszcze swoje rozmowy z Alienem. Były wspaniałe - perfekcyjne i takie jakimi chciałam je spisać. Teraz już dawno zaprzestałam ich praktykowania, ale wciąż miło się czasem uśmiechnąć wypowiadając głośno ich treść. Cierpię sobie. W zaciszu własnego meritum, czyli w zaciszu meritum tego co najważniejsze. Doszłam do wniosku, że dłużej nie wytrzymam wszystkich łacińskich cytatów drążących mi dziurę w umyśle. Nie wytrzymam muzyki Johna bo robi mi wodę z mózgu, czy tego chcę czy nie. Teraz słucham *Murderers* i uświadamiam sobie proste, choć okrutne łzy, które spływają po moich policzkach. Jak zwykle kiedy coś mnie wzruszy, nie potrafię powstrzymać płaczu. To płynie prosto z głębi. Z jakiejś nieznanej nikomu równi pochyłej, która tylko czeka by ją odkryć. Chcę stąd odejść, niekoniecznie mogę. Co za ironia losu! Lekki powiew wiatru przywołuje mnie do porządku. Powinno być ich więcej. Przynajmniej stałabym się bardziej trzeźwa - jak na obecną chwilę. *Representing* stawia mnie do pionu. Chwytam za długopis, pytanie czy zdołam coś narysować czy tylko przyłożę koniec do papieru i rozmyślę się natychmiast... Nie. Dziś dzień przemian. Uda się. Właśnie. Jestem optymistką. Pozdrawiam - Kwiat/Kaileena_Farah. Ps. Czuję, że się zatracam. Choć wniosek to niezbyt odkrywczy... przeraża mnie. Okrutne wizje przyszłości są nie do zniesienia. Pps. Na szczęście mam Muzykę i Hrabiego.