05.05.2007 :: 16:24
Nie. Nie mam dość. Piszę, bo czuję, że nadeszła odpowiednia pora by wyrwać się z weekendowego lenistwa i zamieścić tu garść nowych, bezużytecznych przemyśleń, które zaprzątają mi pustkę. To chyba prawidłowe postanowienie. Nawet bardzo prawidłowe. Stara notka jak na moje standardy jest jeszcze dość świeża, ale dziś po prostu nie mogłam być obojętna! Potrzebowałam chwili na wystukanie w klawiaturę tego, co czuję. Dzisiaj... Pośród tej słonecznej i przesadnie pięknej soboty. Jest parę minut po piętnastej, szary Winamp wygrywa Carvel, a ja czuję się coraz bardziej zdruzgotana. Mętlik pod kapeluszem, portret przyjaciela w formacie A3 i pięć par okularów, leżących cicho na teczce z moimi pracami. Oto, co mnie teraz otacza. Och. Zaczęło się Omission. Słabość do Muzyki mojego Anioła (dobra, dobra... Boga, Mistrza i Kochanka) - nigdy mi nie minie. To silniejsze od wszelkich innych obsesji. Amen. Ciężko wyczuć, w jakim jestem dzisiaj nastroju i o czym tak naprawdę chcę pisać. Właściwie... Marzy mi się dziś Muzyka. Tworzona myślą, barwą i strumieniem jakiś nieziemskich dźwięków. Bym mogła wyrzucić z siebie te chwasty, które porosły ostatnio moje wyobrażenie o ideałach i cudach tego świata. Smutne, prawda? Poranny seans z Fear of a Blank Planet przyniósł mi także całą masę domysłów i interpretacji. Phi. To, że kocham Wilsona i jego Jeżozwierzy - chyba nikogo już nie dziwi... Może mnie. Jednak tylko trochę... Nie odbiegajmy od tematu. Co do Fear..., całość traktuje o powszechnym problemie społeczeństwa zaplątanego w zdobycze najnowszej techniki. O ludziach na wskroś płytkich i zmierzających (stosunkowo) tymi samymi, życiowymi ścieżkami. Steven wyraża wątpliwość, co do tak poukładanego świata. Czy chcę go zmieniać? Oceniać? Nie. Obserwuje go i wyciąga dziesiątki niepokojących wniosków. Jest w tym coś, co bardzo mnie zastanawia. Coś, co sprawia, że płyta ta - choć mniej przebojowa i chwytliwa jak In Absentia, Deadwing czy choćby Stupid Dream - zajmuje w dyskografii Porcupine Tree dość szczególne i zaszczytne miejsce. Miejscami wydaje mi się być jedną, długą suitą - zróżnicowaną, przepełnioną czystą progresją, miejscami najprawdziwszym heavy metalem (!) czy przepięknymi wokalizami znanymi z projektu Wilsona z Avivem Geffenem. To mi absolutnie nie przeszkadza. Spójne płyty to prawdziwe wyznanie dla uważnego słuchacza. Odkrywa się je inaczej niż poszczególne utwory, które traktują na inne tematy, ich schematy zasadniczo się różnią. Za to właśnie polubiłam Fear of a Blank Planet. Obecnie jestem po czwartym przesłuchaniu i nie zamierzam się jeszcze chwalić zbyt imponującą znajomością materiału. Długa podróż przede mną, jeśli chcę pojąć, chociaż część przesłania Wilsona na tym krążku. Co nie zmienia faktu, że już teraz pozostaje pod ogromnym wrażeniem nowego dzieła PT i polecam je każdemu, kto jeszcze nie zapoznał się z twórczością grupy. Chociaż... nie radzę zaczynać przygody z Jeżozwierzami od tej płyty. Proponowałybm raczej starsze pozycje. Give me a smile please Count the calm and watch my breathing slow Winding me up tease Get inside my head and make it show Gravity eyelids come down (fragment Gravity Eyelids z In Absentii przyp.) Spadając z tego Drzewa, oznajmiam wszem i wobec... Raz jeszcze... że dziś sobota. SOBOTA! Pojutrze wracam do obozu i na nic się zdadzą moje błagania o litość. Powinnam się uczyć, ale nie mam siły. Powinnam, chociaż znaleźć podręcznik, ale chyba prędzej wyskoczę przez okno... Mam dość. Co za odkrycie. Czego to dziecko ma tak straszliwy przesyt? Chyba własnej głupoty i dziwacznych stanów... Takich jak ten dzisiaj, na przykład... Chyba będę się musiała Allenem posilić, jeżeli mam ochotę pożyć jeszcze jakiś czas. W każdym razie przyda mi się jakiś zdrowy kopniak, żeby powrócić na naszą, pustą planetę. Ze spraw organizacyjnych - niedługo spodziewajcie się nowego szablonu na blogu, nowego wystroju. Nieco bardziej radosnego i kontrastowego, bo tak właśnie przywitałam trwający już w najlepsze, 2007 rok. I oczywiście (to najważniejsze) - własnego autorstwa, bo innych (obecnie) nie uznaje. Mam nadzieję, że zmiany Wam się spodobają. Może wezmę się za produkcję jeszcze dziś i *odświeżę* bloga w najbliższych dniach. Byłoby to... zdrowe. Przede wszystkim dla mnie. Zajęłabym się czymś twórczym. Wreszcie... I jeszcze coś Wam napiszę. Wyznam, że bardzo tęsknię. Za ludźmi, których pogubiłam po drodzę. Chciałabym ich, chociaż zobaczyć... Nie wspominają o rozmowie, przyjaznym poklepaniu po ramieniu i uśmiechach. Na stare lata robię się sentymentalna jak nigdy dotąd! Mnóstwo ironii znajduje. Doprawdy - mnóstwo! Kończymy Jeżozwierzami, skoro o nich było najwięcej. Wiedzcie, że teraz... No cóż... Nadal jestem szczęśliwa. Nadal jestem sobą, ale... Don*t hate me I*m not special like you I*m tired and I*m so alone Don*t fight me I know you*ll never care Can I call you on the telephone, now and then? (fragment Don*t Hate Me ze Stupid Dream) Pozdrawiam - Kaileena Ps. Oczywiście - Steven Wilson. Nie mogło być inaczej. Może jacyś fani się znajdą...