10.11.2007 :: 01:58
Coś mnie oburzyło, coś nie pozwala mi doprowadzić mojej spokojnej, beznamiętnej egzystencji do końca... ba... chociaż do jakiegoś znaku STOP, do przystanku na mojej drodze. Siedzę i myślę nad kartką jasnego, kredowego papieru. Potrafię robić to przez wiele godzin. Tylko i wyłącznie - przyglądać się. Maksymalnie skrócić długość powolnego, chorobliwie przerywanego oddechu. Mrugać w równych odstępach czasu. Tego pieprzonego oszusta... Właśnie, właśnie. Czuję się zdradzona. Okrutnie, bez cienia litości. I w ciszy - to bardzo ważne. Ani jednego świadka... bo... przecież... kto miałby przejmować się jedną, konającą owieczką? Więcej świeżej, zielonej trawy dla reszty stada. To przecież najważniejsze. By kompletnie, całkowicie spłycić pojęcie odpowiedzialności nie tylko za siebie samego, ale i za samotne owieczki. Ależ ja Was, kurwa, nie rozumiem. Bo na przyjaźń trzeba zapracować. Sama nigdy się nie pojawia! Zasmucę Cię, moja droga. Gówno prawda. Przyjaźń to nie boska maszyna. To nie kolejna działka księżycowego cukru. Nic psychodelicznego. Mała i jak najbardziej żywa istota, która rodzi się naturalnie, bez żadnych zabiegów. Albo rośnie, albo zostaje zgnieciona, zniszczona, podeptana... już w samym zarodku. Co mam zrobić? No co? Mam powiesić się za ręce pod sufitem, zacząć wyłupywać sobie oczy na szkolnym korytarzu, przywiązać do drzewa puszystego króliczka i podpalić go? I, co? I, co teraz, pytam? Zapracuje sobie wtedy na czyjąś przyjaźń? Sugerujesz, że codziennie - dzień w dzień - udajemy się do czegoś w rodzaju fabryki uczuć by wykuć sobie nowego przyjaciela, kochanka, wroga... Wybacz, ale to bez sensu. Co za bzdura... Co za daleka od rzeczywistości interpretacja... rzeczywistości! O Jezu... W waszym świecie wszystko jest tak dalece poskręcane, pełne kłamstwa, kiczu i beznadziei. Nie ma tu niczego, na co mielibyśmy jakikolwiek wpływ... A jednak - czy to powód by traktować zjawisko uczucia przedmiotowo? Jako rozrywkę, mini-grę za dodatkowe punkty, którą dodano nam do systemu? Może nic by się nie zmieniło gdybyśmy naprawdę traktowali o sobie samych, nie przejmując się tym, jak zareaguje na nas czy nasze wybory otoczenie? Łatwiej z górki niż pod górkę. Why are you wearing that stupid man suit? Nic nie idzie po mojej myśli. Może stąd całe to rozgoryczenie, pseudo-mądrości i przysłowiowe załamywanie rąk. Albo - zwyczajnie - miarka się przebrała. W końcu również, jak wszyscy inni, mam swoje granice, których ani ja, ani nikt inny nie powinien przekroczyć. Nigdy. Pod żadnym pozorem. Za tą mroczną ścianą nie ma niczego lub... jest coś, co próbuje odnaleźć. Co takiego? Dwumetrowe króliki? Porcelanowe pocałunki? Lepki kurz na palcach? Prawdziwe dźwięki? Delikatne mrowienie wiatru? Bilet na drugą stronę mojego szaleństwa? Klucz do jakiś drzwi? Szkolny elementarz? Czarny telefon z urywającym się sygnałem? Ja sama? Chyba w krainie Alicji. No bo, gdzieżby indziej? I pewnie to wszystko na dziś. Koniec widowiska. Koniec tego, co zwykle lubię sobie zadawać... (ból, haha). Jestem cholernie zabawna, wiem. Szkoda, że nie śmieszę już swojej największej (dotychczas) wielbicielki. Siebie. Pozdrawiam - Kaileena Ps. Nadal zastanawiam się czy warto? I nadal nie wiem.