13.05.2005 :: 23:27
Cóż, cni panowie i damy równie zacne... To był dzień pełen wrażeń. Na szczęście typowo pozytywnych, chwalmy więc imię Pana . Ja, robaczek na ziemskim padole, spędziłam dziś miłe chwile w towarzystwie wspaniałym, nie powiem. W sumie ranek zaczął się nieprzyjemnie, a mieszkający w odrębie warszawskim mięli okazje się o tym przekonać. Deszczyk kropił, a ja krokiem żwawym i iście abstrakcyjnym ruszyłam do szkoły. Minęłam kilkanaście arcyciekawych lokacji i nie chwaląc się przybyłam (ze śpiewem na ustach i triumfem w sercu) do miejsca ustawki (wszak miałam tylko pół kilometra). I wiecie, co?! Po tym wszystkim jak poświęciłam pół godziny z własnego życia - lekcje okazały się być tak samo codzienne jak...jak na przykład SER!!! (?) Wiem, że plotę jakieś bzdury, ale prawda towarzyszy mym słowom... Ja tak bardzo chciałam jakiegoś urozmaicenia (pomijając fakt, że mamy piątek 13), iż... w końcu ubłagałam bóstwa obu światów (sama nie wiem jaki sens miał być zawarty w tym stwierdzeniu). W ten uroczy dzień, gdy pogoda stała się wietrzna, acz niezwykle słoneczna - odwiedziła mnie najmniej spodziewana osoba. Mianowicie Kamera. Nie wiecie o kogo chodzi... Rozumiem. Nigdy o niej nie wspominałam, ale szczegóły nie są rzeczą priorytetową... Kamera czyli po prostu Klaudia. Przyszła do mnie wcześnie więc było sporo czasu. Nie widziałyśmy się rok, miałyśmy o czym gadać. Możliwe, że i wy macie kogoś z kim rzadko się widujecie. Z K. przyjaźniłam się od czwartej klasy. Nie sądziłam, że to tak dawno, że tak wiele się od tamtej pory wydarzyło...(ciekawiej opisane w poprzedniej notce). No, i cóż... Zapoznałam ją z Elvisem (po...co...ja...to...pisze!!!) Jednym słowem dzionek okazał się tak kozacki, że...dobra tam, bez porównań!!! Kwiatek