21.01.2006 :: 11:32
Męczy mnie to straszliwie. Gorzej niż jakaś choroba, gorzej niż, niż... Już nie znajduje porównania! Dlatego wreszcie się odważyłam i wrzucam pierwszy rozdział swojego opowiadania... Dla was to będzie nowość pewnie, ale ogółem historia podawana jest w nowej oprawie głównie dla moich znajomków z forum Im się podobało, czas byśnie się zapoznali z moją pracą! Zapraszam do czytania i komentowania ... Wprowadzenie: Jak łatwe do pokonania potrafią być uczucia, gdy zmierzą się z Czasem. To wszystko było prostsze niż myślicie, mniej złożone niż przypuszczaliście… Bo każda historia musi mieć zarówno początek jak i koniec. Ale co stanie się z opowieścią, która jest tak niepewna? Której Czas się zatracił, stał się jednym z głównych bohaterów, jakby zapominając o swej pierwotnej roli? Cóż… Możemy jedynie ją poznać, wysłuchać tego co się wydarzyło. A wszystko to jest prawdziwe, prawdziwsze nawet niż On sam. Zaczynało świtać. Niekiedy myślał, że, gdy zbliża się ta pora – nic już nie może się zdarzyć. Zostajemy wyrwani z naszych sennym marzeń, brutalnie odcięci od świata, który liczy się dla nas bardziej niż rzeczywistość. Być może dlatego, że stajemy się w nim ludźmi, którymi chcemy być. Albo jest to spowodowane naszym lękiem, obawą przed ogromem otaczającej nas potęgi. Książę śnił o deszczowej nocy. Krople spływały po jego twarzy, przemoknięty stał pośród ciemności. W ręku trzymał błękitny sztylet, broń, która nie dawała o sobie zapomnieć. To kim stał się teraz… jak wiele wydarzyło się od tamtego okresu w jego życiu. Otworzył oczy. Widok budzącego się z wolna miasta sprawił, że poczuł się raźniej. Nie był tu sam, wiedział także, że nareszcie spełniły się jego marzenia. Marzenia o wolności. Ale nim mógł naprawdę odetchnąć i radować swoją wygraną, szczęśliwy, mający wreszcie swoją ukochaną ufnie leżącą obok siebie… nim tak się stało Książę Persji musiał pokonać sam Czas i jego innych władców. Rozdział I „Zniszczenie” Koń parsknął dziko i potrząsnął srebrną grzywą. To co wydawało się dziwne, jego młody jeździec zdawał się być całkowicie pochłonięty własnymi myślami, nie bacząc na to, że wkrótce ma rozpocząć się oblężenie pałacu. Piękne kontury budowli jaśniały otoczone przez pierwsze promienie słońca. Ciszę przeszył głośny syk i Książę uniósł głowę by spojrzeć w niebo, w jego oczach odbiła się smuga światła. Ten ognisty znak zwiastował przyszłe wydarzenie, od niego rozpoczyna się moja historia. - Teraz, mój synu – rzekł dostojny towarzysz młodego Księcia. Ruszyli przed siebie, jadąc na czele niewielkiej armii. Przeprawiali się przez Indie, rządni władzy i niepokonani Persowie. Gdy tylko ich król, za młodu wielki wojownik Sharaman dowiedział się o skarbie leżącym wśród murów posiadłości Maharadży, nie mógł przepuścić takiej okazji. Miał szansę zawładnąć czymś więcej niż tylko ziemiami swego wroga. Bitwa trwała. Ludzie ginęli walcząc. Tylko Książę wciąż nie mógł pojąć tego co właściwie stara się sobie udowodnić. Lub też co zamierza jego ojciec… Trzymał się blisko niego, chciał uczestniczyć w wydarzeniach. Był młody i odważny, zabijał po raz pierwszy i wierzył, że do tego właśnie został przygotowany. Coś jednak kłębiło się w jego duszy. Niepokój brał górę nad odwagą i zapałem. W końcu wygrał. - Ojcze… - zaczął próbując podjechać jak najbliżej – Ojcze… wysłuchaj mnie… Ten znak… Nie mógł jednak dokończyć. Coś sprawiło, że wstrząsnął nim zimny dreszcz. Krótkie przeczucie i jednocześnie od razu miał świadomość zbliżającej się burzy. Król odwrócił się chcąc zabić śmiałka, który odważył się podejść tak blisko niego. Mężczyzna zasłonił się jednak i powiedział szybko: - Mój panie! Wierzę, że nie zapomniałeś o złożonej mi obietnicy… - To ty – Sharaman schował miecz i popatrzył uważnie w zimne, ciemne oczy własnej zguby – Nie zapomniałem o niej, a i ty dotrzymałeś jej warunków, Wezyrze. - Tak, panie… - zakasłał zakrywając usta dłonią, zerknął ukradkiem na Księcia – Tu leży wielki i osławiony skarbiec Maharadży. Młodzieniec ocknął się z transu. Czuł strach i miał wątpliwości co do tajemniczego mężczyzny, z którym ojciec wszedł w układ, ale nie była to pora na zastanowienia. „Skarbiec Maharadży” – te słowa dźwięczały mu w głowie, wypełniały wszystkie jego myśli. To odpowiednia chwila by wreszcie pokazać na co było go naprawdę stać. Uderzył piętami w boki rumaka, ruszył prosto przed siebie. Nie zważał na to, że ojciec krzyknął coś za nim. Liczyło się tylko to by zdobyć te bogactwa. Dla niego. Oraz honor i chwałę dla siebie. Być jak jeden z mitycznych bohaterów, osławiony po wsze czasy… Po obu stronach wznosił się wysoki mur otaczający wewnętrzny dziedziniec i ogrody. Wezyr wskazał mu kierunek, teraz wystarczyło jedynie wyciągnąć dłoń i chwycić to na czym tak bardzo mu zależało. Spostrzegł otwartą bramę, blisko przed sobą. To było, aż zbyt łatwe. Był już blisko celu, nagle jednak, wciąż płonący pocisk wystrzelony przez wrogich żołnierzy trafił w sklepienie nad skrzydłami wrót. Książę wiedział, że kamienne bloki lada chwila przysypią jedyną realną drogę do jego wyśnionego celu. - Szybciej, szybciej… - chwycił mocno lejce i schylił się nisko. Parę metrów przed nim. Pierwszy kamień spadł tuż obok niego wzniecając chmurę kurzu. W odpowiednim momencie jednak zboczył z obranego kursu i ominął przeszkodę. Czas. Pozostało go naprawdę niewiele, znajdował się już prawie u wylotu bramy… Co raz więcej ogromnych odłamków rozbijało się zagradzając dalszą drogę. I nagle usłyszał to czego bał się od początku tej szaleńczej jazdy. Ogłuszający trzask, a potem huk. Jeszcze jeden pocisk trafił w sklepienie bramy, tym razem nie pozostawiając go praktycznie bez szwanku. Książę puścił lejce i w ostatniej chwili skoczył przed siebie. Wybił się najmocniej jak potrafił i spadł w bezpieczne miejsce ułamek sekundy przed tym jak wjazd całkowicie się zawalił. Uderzył w utwardzoną ziemię. Napisane w 10 min Ale z efektu jestem zadowolona. Dalsze rozdziały już dłuższe i bardziej rozległe. Jeżeli będziecie chcieli - wrzucę je tu, ale na razie tylko ta próbka tekstu... Pozdrawiam serdecznie - Kwiat