24.01.2006 :: 20:23
Rozdział II "List" "Udało się" - przemknęło mu przez myśl. Nie widział nic przez unoszące się wokoło obłoki piasku, ale zdawał sobie sprawę z jednego - dokonał czegoś niesamowitego. Wymigał się od śmierci i po raz pierwszy miał okazję przetestować swoje niezwykłe zdolności akrobaty, które ćwiczył przecież od dziecka. Leżał jeszcze przez moment z zamkniętymi oczami, oddychając głęboko. Serce wciąż waliło mu jak oszalałe, ale nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Pierwszy sprawdzian zaliczony. Powoli podniósł się z ziemi i rozejrzał wokół. Znajdował się wewnątrz pałacu Maharadży, teraz droga do skarbu stała przed nim otworem. Czuł, że musi go zdobyć - za wszelką cenę. Ruszył przed siebie świadom tego, że znalazł się tu zdany tylko na własne szczęście. On jeden przeciwko całej bandzie żołnierzy, która kryła się wśród murów posiadłości. Przyśpieszył kroku, rozglądał się dookoła obawiając niebezpieczeństwa. Jakiś szmer tuż za nim. Obejrzał się, ale najwaraźniej jedynie mu się przesłyszało. Nie miał pojęcia dokąd się teraz udać, ale chciał pokonać drogę przez ogrody by dostać się do środka pałacu. Z własnego doświadczenia wiedział, że próżni władcy nigdy nie kryją swoich bogactw zbyt dokładnie by zachwycały one zwykłych śmiertelników. Przepełniony nową nadzieją zaczął, więc żmudną wędrówkę na górę... Zręcznie chwycił wystający gzyms i podciągnął się. Słońce oślepiło go i jeszcze przez dłuższą chwilę oswajał się z zapierającym dech w piersiach widokiem. Całe włości Maharadży rozciągały się przed nim zachwycając i zadziwiając swoim pięknem oraz skrywaną tu od tak dawna tajemnicą. Książę domyślał się, że skarbiec musi znajdować się w którymś z bocznych skrzydeł. Po namyśle wybrał trudniejsze do zdobycia, prawe. Przeskoczył zwinnie na sąsiedni daszek i po wykonaniu paru karkołomnych akrobacji znalazł się na szerokim balkonie. Na jego końcu widniały wrota, które prowadziły zapewne do dalszej części ogrodu. Musiał się tam dostać jeżeli jakimś cudem zamierza odnaleźć skarb. Wolno przeszedł parę kroków, gdy usłyszał głos za swoimi plecami: - Intruz! - krzyknął żołnierz i zeskoczył na taras. Był wysoki i szczupły. Twarz skrywał hełm, a w dłoniach trzymał dwa srebrne ostrza. Sprawiał wrażenie niezwykle trudnego przeciwnika, ale Książę przyjął jego wyzwanie ze spokojem. Mężczyzna rzucił się do ataku, ale on uskoczył i odbił się od ściany, przy jego umiejętnościach wystarczył jeden dostatecznie szybki i celny cios by zabić. Przeskoczył nad głową wroga i zanim wojownik zdołał zorientować się w sytuacji padł martwy. Książę otarł miecz z krwi czując przy tym dziwną satysfakcję. Nie był przecież okrutny, ale to małe zwycięstwo sprawiło, że poczuł się pewniej. To nie był jednak czas, ani miejsce na roztrząsanie całego zdarzenia, pobiegł, więc prosto do bramy i szybkim tempem pokonał resztę drogi. Ogród był ogromny, pełen drzew i kwiatów. Rosa osiadła na ciemnozielonych liściach. Książę nie chciał zakłócać tego spokoju czy też czegokolwiek niszczyć, ale wiedział, że musi przedrzeć się dalej. Tamten żołnierz mógł zdołać wezwać posiłki, być może już go szukają. Biegł, więc równo i szybko, nie czując ani krzytyny zmęczenia. Wilgotne, delikatne gałęzie chlastały go po twarzy, ale nie przejmował się tym zbytnio. Musiał znajdować się już dość daleko od bramy, zwolnił więc i postanowił obrać odpowiedni kierunek. Coś czaiło się w tych zielonych barwach, coś niebezpiecznego i Książę doskonale to wiedział. Nie miał czasu do stracenia, każda chwila była teraz na wagę złota. Usłyszał jakieś krzyki i wyzwiska. Zaraz potem chrzęst łamanych gałęzi oraz dzki, zagniewany szelest drzew. - Już tu są... - powiedział szeptem. Nie mógł zastanowić się, w którą stronę biegnie. Oślepiony chęcią ucieczki przedzierał się rozpaczliwie przez nieprzeniknione ostępy ogrodu Maharadży. Zaszedł zbyt daleko by teraz poddać się i zginąć. Nagle jednak jego nadzieja prysła. Uderzył otwartą dłonią w otoczony bluszczem mur. Nie zdoła wspiąć się za wysoko zanim zjawią się tu żołnierze! Wybrał ostatnią z możliwych opcji. Zręcznie wdrapał się na pień palmy i czekał tak starając się zachować ciszę... Niedługo potem, pojawiła się pod nim grupa muskularnych mężczyzn z toporami, mieczami i włóczniami. Cała menażeria typów spod ciemnej gwiazdy, nieumiejących myśleć, ale za to silnych jak sam Rustan. - Pobiegł w tę stronę - powiedział jeden wściekłym głosem - Nie możemy dać mu uciec! - Rozdzielmy się - syknął najwyższy z nich, długowłosy wojownik o chytrej twarzy - Tak będzie najlepiej. Wy sprawdźcie północną stronę, a my pójdziemy aż do południowej części. Jak powiedział, tak też zrobili. Książę westchnął i rozejrzał się wokół. Miał do wyboru - albo pójdzie za jednymi z nich, albo pogodzi się z przegraną i ruszy w drogę powrotną. Tą ostatnią myśl odrzucił zaraz ze wstrętem i jeszcze raz powiódł wzrokiem po ogrodzie. Obrócił się i nagle... - No jasne... - uśmiechnął się lekko - To nie mogło być prostsze rozwiązanie. Odepchnął się mocno nogami i podczas skoku uderzył boleśnie w kamienny murek. Wdrapał się do środka i stanął na niewielkim balkonie. Tuż przed sobą miał jedynie okna samotnej komnaty i powiewające w nich białe, aksamitne zasłony. Nie miał innego wyboru jak tylko wejść do środka. Wewnątrz kłębił się dym z pozostawionego na podłodze kadzidła. Szereg świec otaczał z ilością wielkich, drogich poduszek godną samego cesarza. Przez okna z tyłu wlewało się światło poranka. Pomieszczenie było na szczęście puste i Książę miał chwilę by obejrzeć wszystko dokładniej. Pod jedną ze ścian stał stół a na nim pojedyncza, bardzo bogato zdobiona szkatuła. Ponieważ ciekawość nie dawała mu spokoju, podszedł bliżej, uklęknął i uniósł jej wieko. Jego oczom ukazały się drogocenne kamienie oraz zwinięty w kulkę, zapisany zwój. Oczy mu rozbłysły, jakby z przyzwyczajenia rozejrzał się czy na pewno nikt go nie obserwuje i rozwinął znaleziony przypadkowo skarb. Pismo osoby, która kreśliła zawarte w nim słowa było łagodne i bardzo zgrabne. Książę zdziwił się, intuicja podpowiadała mu, że musiała pisać to kobieta. Przeczytał uważnie treść wiadomości: "Tylko tobie jednemu mogę ufać, ale czy na pewno poradzę sobie z tym jakże trudnym zadaniem? Czy nie lepszym wyborem było ofiarowanie pieczy nad takim bogactwem i potęgą komuś starszemu i bardziej doświadczonemu? Mam wątpliwości czy sobie poradzę. Ojcze, przebacz jeśli nie podołam tej misji!...". Dalej tekst stał się bardzo niewyraźny, pisząca go dziewczyna - bo taką wersję przyjął Książę - musiała się śpieszyć. Widać jednak, że nie miała odwagi dać tej wiadomości adresatowi skoro ją tu ukryła. Niżej napisano krótki wiersz, który jednak nigdy nie został ujawniony. Czytając go, Książę czuł, że trzęsą mu się dłonie, chciał coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mu w gardle. Przecież to niemożliwe! Zwinął ostrożnie zwój nadal zaskoczony jego treścią. Włożył go za pas uważając na to by nie pogiął się i nie zniszczył. Przeszukał szkatułę i wybrał drogocenny, złoty sygnet. Nie był złodziejem, ale wzruszając ramionami uznał, że i tak wszystko w tym pałacu należy już do niego. Ojciec zezwoliłby mu na to. Tym bardziej, że zabierając pierścień, Książę nie myślał o tym by go zatrzymać, ale ofiarować właśnie jemu. Podniósł się z kolan i odnalazł boczne drzwi komnaty ukryte za ciężką, granatową kotarą. Korytarz był ciemny, wszędzie pełno rozbitych waz pod ścianą leżało paru zabitych. Książę nie patrzył w ich zimne, martwe twarze, powykrzywiane w grymasie bólu. Starał się iść prosto przed siebie mimo, że co i raz wstrząsał nim przejmujący dreszcz. Tyle śmierci. Tyle zniszczenia... Wyszedł na ostatni z tarasów, najbardziej rozległy ze wszystkich jakie do tej pory napotkał. Ku jego przerażeniu, a jednocześnie zgodnie z przeczuciami - nie był tu sam. Pięciu postawnej postury żołnierzy, uzbrojonych w to co akurat wpadło im w ręcę spostrzegło go zanim zdołał podjąć jakąkolwiek decyzje. Nie miał wyboru - musiał walczyć. Szybko ocenił, że lekki pancerz jaki ma na sobie stojący najbliżej wróg posiada parę poważnych wad. Popatrzył uważnie na sztylet, który mężczyzna nosił za pasem i kryjąc swój strach wyskoczył naprzód. Kopnął go silnie w brzuch, sprawiając, że zgiął się w pół z bólu. Reszta jego towarzyszy ryknęła z wściekłości i zaatakowali wszyscy razem. Książę czuł jednak, że teraz już nic ani nikt go nie powstrzyma. Przeskoczył nad noszącym sztylet i wyrwał go, jednocześnie godząc w bok żołnierza. Skakał od jednego do drugiego, posiłkując się także swoim mieczem by siekać wrogów, nie oszukujmy się - na kawałki. Już przestał się bać. Jedynie w ich oczach dostrzegł wyraźne, nieme przerażenie. Uciekliby stąd niczym dzieci ale Książę skutecznie odciął im drogę. Gdy powalił czwartego z nich, ostatni skoczył z muru i spadł do ogrodu. Na pewno nie przeżył upadku. Schował miecz, a sztyle uśmiecił za pasem, obok zabranego zwoju. Już z daleka widział wystający ze ściany gzyms, podbiegł pod nią i chwycił się pewnie obiema rękoma. Zwinnie ruszył przed siebie. Nie była to mozolna wędrówka, przynajmniej nie dla niego. Jedno jest bowiem, dostatecznie dobre słowo by oddać całą przeszłość Księcia - trening. Swoje zdolności ćwiczył już od tak dawna, że pokonując kolejne przeszkody nawet nie zastanawiał się nad tym co robi. W końcu jego wąska droga skończyła się i wykonał przedostatni, niebezpieczny skok. Odbił się i złapał wysokiego posągu. Dostrzegł w murze wyżłobienie, a tuż nad nim wielką dziurę, zapewne po pocisku. Musiał dostać się właśnie tam co wcale nie okazło się rzeczą trudną do wykonania. W parę sekund znalazł się u celu. Bez zbędnych komentarzy Zapraszam do czytania i komentowania!!!