14.03.2006 :: 19:00
Ciekawe, ciekawe. Nasuwa się jedynie pytanie... CO jest takie ciekawe. Spokojnie. Nic nie stoi na przeszkodzie bym napisała - rzecz jasna w swoim czasie. Wpierw zacznę od przygotowania was na to co nastąpi w notce, którą właśnie (tak wspaniale się składa) - czytacie. Myślę, że warto o tym wspomnieć na samym wstępie, by tekst nie dzielił się więcej na fragmenty sensowniejsze i mniej sensowne, gdyż była by to zwyczajna ignorancja z mojej strony. Cóż. Skoro zapadła iście niepokojąca cisza, z głośników sączy się *Epitah* z pierwszej płyty *King Crimson*... gaszę światło by wczuć się w klimat. Ma on smak truskawek, a słuchając owej pieśni mam w głowie pewną wartą uwiecznienia myśl: *Za pięć minut skończy się świat, ale poczekajcie, włożę tylko kapelusz*. Tym niemniej dziś nie mam dobrego nastroju i to chyba jest punkt kulminacyjny mojego dzisiejszego wykładu. Ponieważ obiecałam - piszę. Sporo by mogło się znaleźć przykładów...niezwykłości tego tekstu. O. Choćby to, że postaram się, aż do końcowych zdań nie użyć ani razy ENTER-a. Wszystko ma być spójne, a dzisiejsze hasło brzmi: *jedność*. Ha. Zapanowało niezręczne milczenie. Całość pojmowana jako jeden przedmiot lub jedna osoba, takie jest przesłanie. Mrok moich ostatnich przemyśleń gdzieś się ulotnił i z dumą stwierdzam, że umysł mi się rozjaśnił - jakkolwiek byście tego nie zrozumieli. Znów zaczęłam rysować. Może i te prace... hmmm... nie są za bardzo optymistyczne, ale da się przeżyć wahania osobowości, gdy właśnie te wszystkie drastyczne sceny przeleje się na papier. Wykorzystałam zeszyt od języka hiszpańskiego, gdy dopada człowieka natchnienie - pojmowane TAK A NIE INACZEJ - nic chyba się nie liczy. A więc zamazałam całe trzy końcowe strony i niezwykle dumna - przyglądałam się swojej pracy. Jeden narysowany przeze mnie człowiek, całkiem przystojny zresztą, w następnych klatkach mini-komiksu stworzonego na jego potrzeby został pozbawiony głowy i palców u nóg. Sama nie wiem dlaczego nie u rąk, ale wydało mi się to bardziej oryginalne. Nie będzie mógł wszak chodzić... chociaż... o głowę skróciłam go wcześniej, więc i tak nie dałby raczej rady nigdzie iść. Ha. Nie wywołało to u mnie żadnych emocji. Chyba w ogóle NIC już nie potrafi pobudzić mych uczuć do życia. Sceny brutalne, sceny w których krew i ludzkie wnętrzności wylewają się z ekranu - kompletnie mnie nie wzruszają. Za to bezpodstawne łzy spływają mi po policzkach w obliczu dźwięków pięknej muzyki czy też ujęć na swój sposób romantycznych, może być to liść drżący na wietrze... może to być każda inna bzdura obok której normalny człowiek przejdzie obojętnie. Czy ktoś pamięta jednego z bohaterów filmu *American Beauty*, który nagrał na kasecie film przedstawiający targaną na wietrze torebkę, zwykłą foliową torebkę... *wędrowała* ona w te i wewte po ulicy, zupełnie bez przyczyny. Może też bez sensu, ale gdy aktor grający tę rolę o niej opowiadał... nie mogłam powstrzymać łez. Czemu tak się działo?... Phoenix. Tak - on grał owego chłopaka. Co takiego niezwykłego dostrzegł? To nie był znak od Boga, to nie był sens jego istnienia czy coś tak płytkiego. Stawiam kolejne pytania, ale jak na razie brak mi na nie odpowiedzi. Spokojnie, spokojnie. Wszystko w swoim czasie! Zdaje mi się, że właśnie teraz mogę użyć odpowiedniego słowa. Melancholia. Pustka. Ale pustka inspirująca. Taka, której było mi jak najbardziej potrzeba, uwielbiam samotność z wyboru. Wyciszenie się i słuchanie kolejnych taktów ukochanej muzyki, blade światło na mojej klawiaturze (pod tym kątem widzę jedynie zarys napisu *Logitech*, który w gruncie rzeczy i tak i tak niczego nie zmienia...). Ach. Teraz właśnie wiem, że czasem pojedyńcze chwile decydują o tym kim jesteśmy naprawdę. I chociaż staram się zachować w pamięci owe momenty, krótkie i bardzo ulotne - nie udaje się. Są i tacy, którzy poszukują *sensu istnienia* przez całe swoje życie. Jeśli jesteś którymś z tych...zaraz, zaraz - o kim była mowa na początku? Ignorantów. Jesteś ignorantem tego pokroju... dążącym jedynie do zrozumienia, a nie chcącym zauważyć tego co zauważalne nie jest. Jeśli nie chcesz spojrzeć przez *szkła koloru pomarańczy*, o których rozpisałam się w jednej ze swoich prac... zginiesz marnie. No ba. Pięknie mi wyszło to *zginiesz marnie*. Znalazłam dziś na swojej drodze dosyć interesujący przedmiot. Miał kształt okrągły, był ciężki. Kulka. Nie wiedzieć czemu wylądowała pod moimi nogami. Parę minut później stwierdziłam, iż to kamień, więc włożyłam znalezisko do kieszeni i udałam się wolnym krokiem do domu. Będąc jeszcze w kuchni, zdejmując kurtkę i już prawie, prawie... siadając do obiadu - ów kamień wypadł na podłogę i robiąc sporo hałasu potoczył się pod stół. Moja mama, będąc osobą dość przesądną stwierdziła, że przynoszenie kamieni pod jej dach to oznaka bezmyślności. Wszak takie cuda zawsze przynoszą nieszczęście. Wzięła mój skarb i wyrzuciła go za okno, a mi pozostało tylko długie i efektowne westchnięcie. Dlaczego tak się stało? To jest dopiero ignorancja! Jak można było nie dostrzec, że TAK MIAŁO BYĆ?! I poza tym... kamień był taki piękny w swojej prostocie. By opowiedzieć tę historię - naprawdę zebrałam się w sobie. Pocierpiałam trochę, ale już mi lepiej. Zapewne w tym momencie te ze dwie czy trzy osoby, które naprawdę moje wywody przeczytają - ziewną ze zmęczenia. Długo i namiętnie dziś rozpisuje się o rzeczach z pozoru nie ważnych... Wielką trudność sprawi mi też odnalezie odpowiedniej *ilustracji*, która zobrazuje w sprawny sposób to co miałam dziś do przekazania. Ku pokrzepieniu serc i wiary - nie chcę nikogo namawiać na jakieś... zmiany. Ale odwagą było by zaobserwowanie... chociaż czasem - czegoś mniej codziennego. Nie odkrywam tu nieodkrytego. Nigdy, przenigdy tak nie pomyślałam! Ale staram się uświadomić niektórym, że nie warto marnować swoich aspiracji, ambicji - szeroko pojętych oczywiście - na rzecz rzeczywistości. A tak. Sugeruje, że te nasze drobne marzenia są bezcenne. I chyba każdy kto nie jest ignorantem, kto ceni jedność rzeczy i przedmiotów... umie zauważać. Pozdrawiam serdecznie - Kwiat Ps. Na fotce - Sesshoumaru-sama. Starszy brat Inu-Yashy. Jest youkai.