19.03.2006 :: 00:43
A chciałam zacząć tak pięknie! Chciałam zacząć tak byście wręcz pospadali z krzeseł, foteli... czy na czym tam jeszcze siedzicie. No cóż. Cały plan legł w gruzach, moje zawiłe knowania doprowadziły mnie do jednego, prostego wniosku - lepiej nie zaczynać. Mamy sobotę, dobra, dobra - PRAWIE niedzielę. Samopoczucie znośne. Bliżej mu do nieznośnego, ale co poradzić. Mam w myślach stary film: *Odmienne stany świadomości*, a wokoło panuje dziwny chłód. Nie twierdzę, że mi to przeszkadza. Zimno ogólnie przywraca mi trochę trzeźwości. Obiecuje, że to o czym zamierzam napisać, meritum tego wszystkiego (tu parę osób parsknię z politowaniem kręcąc głową... toż to nie ma żadnego sensu jak do tej pory...) jest łatwe, miłe i miękkie. To ostatnie zostało zamieszczone ze względu na znane i lubiane powiedzenie mojej siostry. Jeśli jej się coś podoba z dumą oświadcza, że jest: *miłe i miękkie*. W głośnikach wdzięczne Jeżozwierze, a za oknem mrok. Nie mogę się rozstać z intrygującym zdaniem: *It*s so erotic when your make-up runs...* autorstwa *Porcupine Tree* i ciąglę mam ten tekst w głowie. Natrętne, natrętne, nie powiem... Ciekawa aranżacja, ale uzależnia. Miało nie być ENTER-a, więc nie będzie. Chyba, że uprę się przy jakiś swoich nowych założeniach, ale na to na razie się nie zanosi. Nie przerwę żadnej tradycji, gdyż było by to zwyczajna ignorancja (nadużywam tego słowa tak jak kilku innych...). Mam zamiar napisać coś sensownego? Tak twierdzę? Hmm. Naprawdę? Może powinnam to cofnąć? Wymazać jakoś? Ale chyba nie ma ku temu podtsaw. Lubię pisać, im więcej tym lepiej bo mogę zmieścić tu obszerniejszy natłok przemyśleń. To jakby układać jakieś chore obrazki z całego tygodnia. Mogłabym równie dobrze napisać, że śniło mi się, iż jestem facetem, ale w gruncie rzeczy to prawda i nie ma najmniejszego powodu by zaprzeczać. Wizja ta - niecodzienna, dla innych gorsząca - była naprawdę inspirująca i chyba taki cel był w jej przeżyciu. Czy ja wariuje, czy wariuje ten gość, którego głos przemawia do mnie tymi oto słowy: *Collapse the Light Into Earth*? I wszystko jasne. Miałam dziś wielką ochotę otworzyć okno, wpierw obrzucić wyzwiskami sąsiadkę, później zaś zaśpiewać/zafałszować znaną pieśń *Pink Floyd* - *Another brick in the wall*. To było emocjonujące, zwłaszcza, że drugi punkt moich zamierzeń zrealizowałam. Co prawda owa pieśń nabiera nowego sensu dopiero w murach szkolnych, ale nie przejęłam się tym zbytnio. Wszak w życiu trzeba być oryginalnym. Tak? Nie? Dobrze, jakiekolwiek zapewnienie mnie o słuszności MOJEGO zdania są tu nie na miejscu. Pojmuję to. Próbuje złapać jakiś konkretny wątek. Być może podsumować ten tydzień. Staram się jak mogę - uwierzcie mi. Ale czuję, że to nie jest odpowiednia pora by o minionych chwilach pisać. Napomknęłam nawet o możliwości zamieszczenia tu jakiejś swojej fotki z lat dziecięcych czy też nie, ale naprawdę nie mam teraz do tego głowy. Zrobię to w najbliższej przyszłości, gdy tylko zbiorę się w sobie i przyrzeknę na własny honor, że są światy inne niż te. Zdaje sobie sprawę, że zabrzmiało to co najmniej dziwnie, ale taka już jestem. Nigdy do końca niczego nie wyjaśniam i w gruncie rzeczy dwuznaczności lubię doszukiwać się wszędzie gdzie to tylko możliwe! Można rzec, że tak jak G. (lub samotny rewolwerowiec Kinga) z jednego z moich opowiadań poszukuje czegoś w rodzaju *ka*, chociaż wiem, że nie istnieje. Mogłabym już stworzyć niemałą listę rzeczy, o których wiem, że są jedynie wymysłem, ale mogłaby ona spotkać się z krytyką ze strony tej wąskiej widowni, która odkryłaby ją w sieci, więc daruje sobie ten krok. Co nie oznacza, że boje się głosów na *nie*. Nie bawią mnie jednak wszelkie spory. To takie dziecinne i takie bezsensowne. Być może i te dwa drobne argumenty są dziecinne i bezsensowne, ale chyba nie ma potrzeby rozpisywać się i uzasdniać tego właśnie zdania... I teraz mogę z dumą napisać: lalalala. Marzyłam o tym. Serio. Tak samo marzy mi się *blablabla*, ale to inna bajka. Chciałabym użyć znowu bez zażenowania zwrotu: *Ga*, o którym zdaje się wspominałam gdzieś wcześniej. Kluby moich anty-fanów zostały pozamykane, niepokoi mnie to. Taki brak zaangażowanie jest zgubny, prawda? Ba. Jak ja w ogóle śmiem pisać o czymś takim?! Dochodzę do momentu, w którym zastanawiam się poważnie nad nazwaniem klimatu notki, którą w tym momencie czytacie. Jest ona przepełniona wszystkim po trochu. Nie ma w niej zbyt wielu uczuć, nie stać mnie na takie luksusy w świecie pozbawionym światła. Znowu chcę zacytować: *Collapse the Light Into Earth* i dopowiedzieć swoje - *Przydało by się...*. Gdzieś w oddali widzę dwie migoczące latarnie. A właśnie. Nigdy nie dałam za wygraną... chciałam przeforsować pomysł opisania wam swojego widoku z okna. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się to konieczne. Teraz akurat panuje tam mrok, niebo jest zachmurzone, nie widać księżyca ani gwiazd, więc ciężko będzie zaobserwować coś godnego uwagi. Napisałam o dwóch latarniach. To nadal aktualnę, to faktycznie coś rozjaśniającego te zawikłane ciemności. W domu znienawidzonych sąsiadów widzę włączony telewizor. Daleko, daleko - lekki zarys naszego garażu. Samochód rzecz jasna nie wstawiony, kluczyki się zapodziały. Jak mam ścierpieć takie niedociągnięcia? Ale jedno jest pewne - zawsze jest inaczej. Budzę się rano i nie jestem pewna czy na dywaniku przy łóżku będzie spał mój Maximus czy też aligator w swej naturalnej postaci. A może Ryjek z *Muminków*. Jego także wielbię. Ilu jest takich, którzy zasłużyli na moją dozgonną miłość, wdzięczność czy też bezcenną przyjaźń? Hę? W gruncie rzeczy takich osób znalazło by się... może około dziesięciu. Tak by policzyć na palcach obu rąk, ja naprawdę lubię uproszczać sobie każde zadanie. Zerkam ze spokojem na zegarek i stwierdzam, że notkę piszę już więcej niż godzinę. Ciężkie jest życie artysty. Czas biegnie nieubłaganie, co ktoś rozsądny raczył zauważyć już dawno, dawno przed moim przyjściem na ten ziemski padół. Bla, bla, bla... (...nareszcie to zrobiłam!!!...) Hrabia niecierpliwie zagląda mi przez ramię. Nie mogę uwolnić reszty swoich myśli. Chyba zaczynam powoli... przestawać ogarniać to wszystko. Jedyne po co sięgam po omacku to przycisk *play* w wieży by rozkoszować się *Heartattack in Lay By* z *In absentia*. Miłe to to dla ucha i takie... mało radosne. W poszukiwaniu prawdziwego imienia atmosfery tej notki zawiało mnie, aż w te zakamrki. Przyjemnie tu. Siedzę sama w pokoju i piszę, uchyliłam okno dachowe by wpuścić nieco nocnego powietrza. Łaa. Chłodne. Przeszły mnie dreszcze co zdarza się niezwykle rzadko. Teraz znowóż *Strip the Soul* (wiem, że truje straszliwie, ale inaczej nie potrafię). Prawda zawarta w refrenie tej pieśni powala: *This machine, Is there to please, Strip the Soul, Fill the hole, A fire to feed, A belt to bleed, Strip the Soul, Kill them all*. Piękne. Zaprło mi dech w piersiach. Zaaranżowane niesamowicie. Rock, honor, ojczyzna. Doprawdy - to jest to! Akurat teraz przyszła mi do głowy odpowiedź! To jest notka utrzymana w klimacie nie dosyć, że dziwnym to jak najbardziej alternatywnym. Można się też pokusić o stwierdzenie, że prozaicznym. Ha, ha, ha. To mi się pięknie udało. Teraz już wiem o czym pisałam przez godzinę. Napawa mnie to najprawdziwszą satysfakcją. Cudnie. *I got wiring loose inside my head* - to chyba dobre określenie mojego stanu. I tym kolejnym, muzycznym akcentem skończę swe wywody. Nie dochodząc może do żadnych właściwych wniosków, ale zdając sobie sprawę z jednego: *I got a place where all my dreams are dead*. Ps. Miał być Shippo, ale zapragnęłam napawać się widokiem najprawdziwszego bishonena, w dodatku o kolorystyce włosów podobnej do mnie. Tasuki 4 all my friends. Pozdrawiam serdecznie - Kwiat